Jezus jest największym i najświętszym grzesznikiem w dziejach świata.
Chrzest Pana Jezusa w Jordanie jest tym momentem, w którym Jezus bierze na Siebie wszystkie grzechy wszystkich okresów całego świata. Bierze na siebie i moje grzechy i ten pierworodny i wszystkie inne z całego mojego życia.
Dlaczego to, ten moment?
Chrzest Janowy był chrztem nawrócenia, był dla grzeszników i jego siła tkwiła w tym, co miało się dokonać przez śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. Jezus Jest prawdziwym Człowiekiem i prawdziwym Bogiem i Jego ofiara „bilansuje” grzechy, bo On tak chciał. Jan nie wiedział, jak Jezus tego dokona, ale wiedział, że to Jezus jest Zbawicielem. Wiedząc z Kim ma do czynienia, z całą ludzką logiką wzbrania się przed chrztem Jezusa. Ten jednak decyduje inaczej.
Przez wejście w wody Jordanu i przyjęcie chrztu Janowego Jezus, który był jedynym człowiekiem sam z siebie bezgrzesznym, przyjął na siebie grzechy nas wszystkich. Wypełniły się tak słowa proroka Izajasza: „Pan włożył na Niego nieprawości nas wszystkich”.
Ciekawego spostrzeżenia dokonał Sługa Boży, ks. bp Jan Pietraszko. Nigdzie w Ewangelii nie mamy wzmianki o tym, że Chrystus się śmiał. Tłumaczy to faktem, że człowiek, który ma świadomość grzechu się nie śmieje. Grzech, jak pisze, „jest przerażająco smutny” i „kładzie się cieniem na naszej świadomości”. On wziął to wszystko na siebie i dlatego możemy o Nim powiedzieć, że jest największym i najświętszym grzesznikiem w dziejach świata.
Ojciec Niebieski nie zostawia Syna samego. W momencie chrztu, w momencie ludzkiej decyzji Jezus ma doświadczenie otwartego nieba i niesamowitego wsparcia Boga, który jest Trójjedyny. Przez swoje dzieło wprowadzi do Boskiej rzeczywistości naszą ludzką naturę. To niesamowita scena, tak bardzo dla nas śmiertelników ważna. Jezus i tylko Jezus wprowadzi mnie słabego śmiertelnika w nieskończoną Boską naturę. Jakże ważny, w tym kontekście jest mój chrzest, przełożony na życie, będące jego świadomą aprobatą. Tak buduje się przez Jezusa relacja z Bogiem, dająca najwyższej rangi poczucie bezpieczeństwa i zapewniająca nadzwyczajną skuteczność, nawet tam, gdzie po ludzku jest już tylko mur.
Warto o tym pomyśleć w czasach, kiedy tylu biedaków, którzy przez chrzest zaokrętowani są w Kościele, płynąc po falach tego świata, nagle stwierdza, że: nie podoba im się kapitan, oficerowie są do niczego, zasady żeglugi przestarzałe, współpasażerowie denerwujący, kadłub dziurawy, a więc bezsens dalej w tym tkwić. I zamiast ratować okręt i wraz z jego właścicielem Jezusem, intensywniej się o niego zatroszczyć, zagniewani i wzburzeni bardziej niż otaczające morze, wyskakują za burtę w nadziei, że sami jakoś i gdzieś dopłyną, że wystarczy im ludzkiej wiedzy i ludzkich sił.
Szkoda: zapominają o tym, że Kościół jest jedynym okrętem na morzu tego świata, który nie zatonie i jedynym, który dopłynie do portu.
Ks. Lucjan Bielas