Przyszedł moment doznania zawodu
(Dz 2, 14. 22b-32; 1 P 1, 17-21; Łk 24, 13-35)
Spróbujmy zrozumieć uczniów idących do Emaus. Z tekstu Ewangelii wynika, że ujęci Chrystusem i Jego nauką zostawili swoją codzienność, swoje zajęcia i ruszyli za Nim. Widzieli w Nim proroka potężnego: w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu. Położona w Nim nadzieja, miała jeszcze dodatkowy wymiar. Był on związany z ówczesną sytuacją polityczną Izraela znajdującego się pod okupacją rzymską. Wątek religijny i polityczny tak mocno splótł się w ich głowach, że kiedy doszło do pojmania Jezusa i skazania Go na śmierć przez arcykapłanów i ówczesnych przywódców religijnych oraz wydania Go Rzymianom i ukrzyżowania, poczuli głęboki zawód, rozczarowanie. Jezus, przy całym szacunku, nie spełnił ich wizji, nie wpisał się w ich oczekiwanie. Znakomicie określił to jeden z nich Kleofas, mówiąc: A my spodziewaliśmy się, że On właśnie miał wyzwolić Izraela.
Śmierć Jezusa była dla nich końcem marzeń, balonik z wyobrażeniami pękł, przeczekali więc szabat i ruszyli zawiedzeni do domu. Znamienne jest to, że choć postanowili się odłączyć, zachowali, przynajmniej w swoich głowach, dobry kontakt z uczniami i czuli się cząstką tego grona. Dalej, wiedzieli o tym, że „nasze” kobiety zastały o świcie grób pusty i że zostało to potwierdzone przez niektórych z „naszych”. Użycie terminów „nasze”, „naszych” jest wymowne. Zweryfikowany fakt pustego grobu, mimo wszystko okazuje się zbyt słaby, aby ich zatrzymać. Balonik z wyobrażeniami o Jezusie pękł wraz z Jego śmiercią i decyzja o odejściu zapadła, a nowinki o pustym grobie były dla ich poranionych głów zbyt słabe.
Ale było w nich jednak coś więcej i właśnie dlatego czegoś więcej…
Zmartwychwstały Jezus dołączył się do uczniów, gdy już opuścili Jerozolimę i udali się do wsi Emaus. Nie pozwolił się im poznać, ale pozwolił się wygadać. Mogli opisać wydarzenia i zawód, jakiego w związku z tym doznali. Nierozpoznany Pan umiejętnie zarzucił im nierozumność i brak wiary w to, co o Mesjaszu zostało przekazane przez proroków. Następnie przeprowadził fascynujący wykład, który poruszył nie tylko ich umysły, ale przede wszystkim serca. Mówił bowiem prawdę z całym przekonaniem. Zrobiło to na nich wielkie wrażenie. Nie chcąc utracić Jego towarzystwa, kiedy okazał po dotarciu do wsi, że chce iść dalej, powodowani również ludzką troską o Niego, zmusili Go, aby pozostał. I wtedy dopiero pozwolił się im poznać, przy stole, po geście łamania chleba, który zapewne wcześniej wiele razy będąc z Nim przy jednym stole, widzieli.
Jezus znika, a oni wracają do swoich.
Droga uczniów idących do Emaus jest, praktycznie rzecz biorąc, drogą wielu z nas. Początkowo chodzimy z Jezusem, słuchamy Go, jesteśmy świadkami Jego nadzwyczajnych znaków. Często, nie do końca rozumiejąc Go, tworzymy w głowach własne chmurki, pompujemy własne baloniki, pełne naszych oczekiwań, wyobrażeń. I przychodzi moment doznania zawodu. Wyobrażenia pękają, Jezus nam w głowie umiera i jest pogrzebany. Jeżeli się trafi dobry towarzysz, który przeżywa to samo, jeszcze łatwiej podjąć decyzję, aby opuścić dotychczasowe grono, czyli Kościół, ruszyć do swojego Emaus, w którym tak naprawdę nic nowego nie ma – stare śmieci.
Nie wszystko jest jednak stracone, jeżeli tylko jest w nas to, co było w Kleofasie j jego towarzyszu. Wtedy Jezus Zmartwychwstały przyłączy się do nas na swój sposób i jeżeli na Jego miłość odpowiemy miłością, pozwoli nam się rozpoznać.
Skutek będzie prosty – natychmiast wrócimy do „swoich”.
Ks. Lucjan Bielas